Jeszcze listopadowo

 

 

                                          Wieczność bez ciebie 


                                                                        I

 

    Choć światło słońca wciąż rozświetlało horyzont czerwoną poświatą, nad cmentarzem w Tarnawatce powoli zapadał zmierzch. Od strony Ukrainy groźnie kłębiły się granatowoczarne chmury. Zabytkowa część nekropoli położona była bliżej drogi. Garstka grobowców z poczerniałymi i poprzekrzywianymi kamiennymi tablicami przedstawiała smutny widok. Jedyny dobrze zachowany pomnik, usytuowany w oddaleniu od innych, pod samym murem cmentarnym, i pozbawiony krzyża, jeszcze potęgował wrażenie przygnębienia. 

    Tymczasem nieopodal, w nowej części cmentarza, królowały wypucowane budowle z lastrika, marmuru i kosztownego granitu. Okoliczni mieszkańcy wznosili swoim bliskim pomniki świadczące o guście i zamożności wciąż żyjących krewnych. Tej niedzieli, w dniu odpustu ku czci apostołów Piotra i Pawła, ustrojone kolorowymi kwiatami i rozświetlone płomieniami świec groby upiornie rozweselały monotonny krajobraz. Od drogi wiejski cmentarzyk wyglądał jak barwny bukiet, rozsypany wśród pól.

Barbara siedziała na drewnianej ławeczce i wpatrywała się w owalną fotografię męża. Jeszcze nie pogodziła się z jego śmiercią. Wciąż za nim tęskniła, a że pochowała go z dala od domu, w rodzinnym grobowcu, od niedawna była częstym gościem w tej okolicy. W pogłębiającej się szarówce widać było tylko zarys zdjęcia. Może dlatego wyobraziła sobie, że Jan znowu się do niej uśmiecha. Dopadły ją wspomnienia. Nawet nie zauważyła, kiedy cmentarz opustoszał.

Z zadumy wyrwał ją warkot silnika, dobiegający od strony drogi.

– O Boże, ostatni autobus – jęknęła i poderwała się na równe nogi.

Jej spojrzenie przemknęło błyskawicznie po odjeżdżającym z przystanku autosanie, prześliznęło się po zachmurzonym niebie i zatrzymało na starej części cmentarza. Na zapomnianym przez wszystkich pozbawionym krzyża grobowcu pod cmentarnym murem. Skoro spóźniła się na ostatni autobus, mimo późnej pory zamierzała tam pójść. Tak często kończyła swoje wizyty na cmentarzu, ale tym razem nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Dosłownie wrosły w żwirową alejkę. Barbara jak urzeczona stała i wpatrywała się w migocący punkt, który rozświetlał łagodnym żółtym światłem cmentarny mur dokładnie tam, gdzie wypatrywała znajomej mogiły. Wyraźnie było widać, że w najciemniejszym kącie nekropolii, na doglądanym od lat tylko przez nią grobie, płonie znicz. Dałaby głowę, że kiedy przyszła na cmentarz, nie było go. Nigdy dotąd nie widziała tam  żadnych świec, oprócz tych, które sama tam stawiała. Poczuła, że oblewa ją zimny pot.

– W dodatku ten list...

Przypomniała sobie o białej kopercie, wetkniętej jakiś czas temu w skrzydło drzwi, i ogarnęła ją panika. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. Na cmentarzu było zupełnie pusto.

– Może to tylko przypadek – uspakajała się, zerkając ukradkiem w kierunku opuszczonej mogiły.

Gdzieś w pobliżu wiatr poruszył czubkami dorodnych tui. Zaszeleściły zarośla. Barbara nagle straciła ochotę na odwiedziny kamiennego rumowiska. Zaczęła się spieszyć. Podniosła z ławki torebkę i, nie oglądając się za siebie, szybkim krokiem ruszyła w kierunku wyjścia.

    To się wszystko na pewno da jakoś racjonalnie wyjaśnić – pocieszała się w myślach.

Widok parkingu przed cmentarzem nie był obiecujący. Niewielka, pokryta dziurawym asfaltem zatoczka świeciła pustkami. Starsza pani stanęła na skraju lokalnej drogi i bezradnie rozglądała się wokoło. O tej porze na bocznej drodze w Tarnawatce mogła liczyć tylko na cud. Taksówka do Zamościa kosztowała majątek, ale zawsze to jakiś pomysł. Dałaby teraz wszystko, byle tylko znaleźć się w domu. Zaczęła nerwowo grzebać w dużej czarnej torebce. Zawsze miała w niej nieopisany bałagan, ale przecież gdzieś na dnie powinna być komórka.

    – Tu jej nie ma, i tu też nie?

    Potrząsała skórzanym workiem i denerwowała się coraz bardziej. W końcu niezręczny ruch ramieniem w kierunku zamka do bocznej kieszeni rozwiązał problem poszukiwań. Cała zawartość torebki wysypała się na jezdnię.

    – No, to pięknie! – kobieta aż krzyknęła.

    Na twarzy wyszły jej czerwone plamy. Na asfalcie leżały teraz jej osobiste rzeczy. Jedyne pocieszenie, że na szczycie tej całkiem pokaźnej górki znalazł się telefon. Barbara rzuciła się na jezdnię i zaczęła zbierać porozrzucane drobiazgi. Notes, długopis czy grzebień mogły się znaleźć w każdej damskiej torebce, ale obecność niektórych przedmiotów leżących na jezdni nawet dla właścicielki była zaskoczeniem.

    – Stateczek Piotrusia? – Oglądała ze zdumieniem zabawkę wnuka – Bilety do kina? Czyżbym o czymś zapomniała? – Zaniepokoiła się. Ostatnio miała coraz większe problemy z pamięcią. – Aaa, to sprzed roku. – Odetchnęła z ulgą.– Ach, ta starość – żachnęła się. – Swoją drogą, nic dziwnego, że trudno mi cokolwiek znaleźć w tej torebce. Po co to wszystko noszę? – zastanawiała się

    W końcu na jezdni pozostał już tylko znicz, który wypadł z torby i potłukł się na kawałeczki. Fioletowe szkiełka wesoło połyskiwały na asfalcie. Barbara przypomniała sobie o nie do końca udanej wizycie na cmentarzu i odwróciła się w kierunku nekropoli. Choć czuła wciąż niepokój, wszystko wokoło wyglądało zwyczajnie. Cmentarz, jak to cmentarz. Dla większości ludzi był miejscem ostatniego spoczynku i wiecznego spokoju.

    A co z tymi... – Przyglądała się z oddali opuszczonej mogile. – ...którzy zabrali ze sobą do grobu ponure tajemnice i sami poszukali w śmierci ukojenia…? Nieoczekiwanie i w trochę niedorzecznym miejscu starsza pani zaczęła snuć przemyślenia. Na parkingu wśród pól ogarnęła ją nostalgia za minioną młodością. Było tak cicho i tak spokojnie, jak to bywa latem na Roztoczu. Pachniało siano i brzęczały świerszcze.

    Na „przepraszam”, które padło nagle zza jej pleców, serce podskoczyło jej do gardła.

    – Jezus Maria, a pan to kto?! – wrzasnęła przerażona.

    – Zgubiłem się. Spokojnie, jestem fotografem, a nie duchem. – Młody mężczyzna zażartował i roześmiał się.

    – To miał być dowcip, młody człowieku? – obruszyła się.

    – Rzeczywiście, chyba niezręcznie się wyraziłem. – Oburzenie starszej pani zbiło z tropu żartownisia.

    Barbara bez słowa obserwowała go ponad grubymi szkłami okularów, które, o dziwo, udało się jej wyciągnąć z torebki za pierwszym razem. Był młody, świetnie ubrany i bardzo przystojny.

                 
                                                      

                                          

Popularne posty