Jeszcze "Klasztor zapomnienia".
Mimo paskudnej pogody, a może właśnie z tego powodu, polecam Wam moją powieść o tematyce rodem wprost ze słonecznej Grecji.
***
Dopiero późnym wieczorem minęła Saloniki, stolicę greckiej Macedonii,
i skierowała się na Półwysep Chalcydycki. Gdy wjechała na jego środkowy „palec”,
Sithonię, ściemniało się. Miała przed sobą niezbyt przyjemną drogę, ale na
szczęście dość krótką. Mijała charakterystyczne dla tych obszarów tereny
bujnej zieleni. W światłach samochodu migały najpierw drzewa sosnowe, których
było tu mnóstwo, a potem gaje oliwne. Kiedy dotarła wreszcie na wzgórze z
panoramą malowniczej osady Vurvuru, poświata księżyca romantycznie otulała
miasteczko i okolicę, jednak niewiele już było widać.
– Jaka szkoda – mruknęła do siebie Polka. Vurvuru
najpiękniej wyglądało właśnie z tego miejsca, kiedy patrzyło się na nie w dzień
i z góry. Położone w zatoce o turkusowej barwie wody, na wprost dziewięciu
wysepek otaczających największą, Diaphoro, było rajem jej dzieciństwa. Widok,
który się stąd roztaczał za dnia, trudno było zapomnieć. Pamiętała tę panoramę
doskonale przez cały ten czas, gdy jej tutaj nie było. To znaczy, przez całe
dorosłe życie.
Melina i Tasos czekali na nią przed domem. Tak, jak
się spodziewała. Siedzieli przy niewielkim stole ogrodowym i głośnio rozprawiali,
wymachując rękoma. Na odgłos silnika zamilkli. Odwrócili się w kierunku
samochodu i spokojnie czekali, aż zaparkuje. Oświetlony pensjonat Villa Rosa, położony
wśród wysokich palm i zatopiony w kwitnących pnączach róż, wydał się jej
całkiem obcy. Po licznych przebudowach i remontach prezentował się okazale, ale
nie przywoływał żadnych wspomnień. Klara była rozczarowana. Obawiała się momentu,
w którym zobaczy ten dom, a teraz nic nie czuła. Zupelnie nic. Tasos wstał i z szeroko
rozłożonymi rękoma wyszedł jej na spotkanie.
– Co słychać? Wszystko dobrze? – Objął ją i jak piórko podniósł
do góry.
– Dobrze, dobrze, już wystarczy, bo mnie udusisz – jęknęła.
Najwyraźniej jestem ci bardzo potrzebna. Od roku się nie odzywasz, a tu proszę,
co za wylewność – zrzędziła demonstracyjnie. – Tak, ja też się za tobą
stęskniłam. – Cmoknęła go w policzek. – Kiedy przyjechałeś z Londynu?
– Jestem tu już jakiś czas. – Popatrzyli na siebie porozumiewawczo.
– Aż tak kiepsko z tym twoim śledztwem, że zaklęcia i domniemania
psychologiczne okazały się niezbędne?
W odpowiedzi przytaknął głową i delikatnie pociągnął ją w głąb ogrodu,
gdzie pod ogromnym parasolem siedziała przy stoliku Melina.
Przyglądała się ich rozmowie, nie ruszając się z miejsca. Jak zwykle paliła
papierosa. Teraz wstała, zgniotła w popielniczce połówkę niedopalonej karelii i
powoli kołysząc biodrami, podeszła do Klary.
– Witaj, moja mała.
Zanim Klara zdążyła się odezwać, zatonęła w przepastnych, silnych
ramionach przyjaciółki swojej matki. Melina nic się nie zmieniła. Była duża,
pulchna i pachniała tak samo, jak przed laty. Perfumami Chanel 5 i papierosami.
I, nawet sukienkę miała identyczną – czarną i prostą. Czerwona opaska, którą
niedbale przewiązała włosy, spadała jej końcami aż do ramion. Odsłaniała
piękną, opaloną twarz, z lekko garbatym nosem i wiecznie roześmianymi oczyma. Kolorowe
przepaski we włosach i markowe torby były nieodłącznym elementem jej image’u,
wyróżniały ją. Melina uzupełniała nimi swój strój, zawsze czarny, a zamawiała
je u najlepszych kreatorów mody. Najpierw dobierała kolorowe dodatki ubioru, a
potem stawała w drzwiach swojej garderoby i mawiała przekornie: „Już jestem
gotowa, teraz tylko muszę się ubrać”. Nosiła też piękną biżuterię. Wyłącznie
białe złoto i szlachetne kamienie. Klara podziwiała zawsze jej szyk i teraz też
przyłapała się na tym, że obserwuje ją z zachwytem. Była zła, że Greczynka zdaje sobie z tego sprawę.
– Ano witaj, witaj – oswobodziła się szybko z uścisków.
– Wyglądasz wspaniale, czyli jak zwykle – młoda kobieta zaśmiała się
nienaturalnie.
– Ty też, kurczaku, wyglądasz pięknie. – Gospodyni oglądała jej
twarz z odległości kilku centymetrów. – Słowiański anioł – mrugnęła do Tasosa.
– Dla tych niebieskich oczu i blond włosów niejeden Grek jest w stanie oszaleć.
I, co? I, ten twój Jorgos pozwala ci na takie dalekie eskapady? – Obserwowała
spod oka Tasosa.
– Jesteśmy partnerskim małżeństwem, Melino – oburzyła się Polka.
– Grek i partnerski związek. Ha, ha, ha… akurat. Czyżby w
Grecji zaszły zmiany, o których nic nie wiem? – Kobieta zaśmiała się głośno i
chrapliwie. – Jednym słowem, potrafiłaś go przekonać. Masz na to jakiś patent?
– Mam. To znany patent. – Zagadnięta uśmiechnęła się do
swoich myśli. „Najstarszy patent na świecie”.
– Umieszczę cię w pokoju na poddaszu – spoważniała nagle przyjaciółka matki.
– Dużo w nim zmieniłam – dodała prędko. – Nawet książki profesora przeniosłam
na dół, do pokoju Nikosa.
– Gabinet ojca z widokiem na lagunę i Athos będzie mój? – zapytała
w odpowiedzi Klara. Podeszła i wreszcie pocałowała Melinę w policzek.– Powinnam
była wrócić tu wcześniej. Kocham ten dom, to miejsce i kocham ciebie –
powiedziała nie patrząc na rozmówczynię.
W odpowiedzi grecka piękność posłała jej ciepłe spojrzenie..
– Umówcie się na jutro. Mała powinna odpocząć. To była długa
podróż – powiedziała nie do niej, a do Tasosa. Dotknęła potem ramienia swojego
gościa, jakby zamierzała jeszcze coś istotnego powiedzieć, ale nic nie dodała.
– Wiesz gdzie jest klucz. Jeśli jesteś głodna, zajrzyj do
kuchni – poradziła zanim zniknęła za oszklonymi drzwiami willi…..