Kraków sentymentalnie
Ostatnio odwiedziłam Kraków.
Planowałam załatwić kilka ważnych spraw rodzinnych. Wszystko się udało, w
dodatku po raz pierwszy od dawna miałam trochę czasu dla siebie. Z rozrzewnieniem wspominam spacer nad Wisłą i kluczenie
po Starówce. W porze obiadu byłam umówiona z siostrą w restauracji pod Wawelem i na miejsce spotkania, jak zwykle, dotarłam wcześniej niż ona. Spóźniała się.
- No, co tam mała, wspominasz? - Gdy usłyszałam w
końcu za plecami jej głos parsknęłam śmiechem. Nie potrafiłam się powstrzymać.
Zawsze mówiła do mnie w taki sposób, bo była starsza. To był jej przywilej,
tylko że zdecydowanie czas, kiedy obie byłeśmy małe, dawno minął.
W Krakowie rozczarował mnie tylko obiad w pełnej
turystów restauracji o wdzięcznej
nazwie „Pod Wawelem”. Miał być tradycyjny domowy rosół, ale z tym przydomkiem skojarzył mi się tylko metalowy garnuszek,
w którym go podano. Zupa była kiepska, za to widok na zamek- pyszny.
Potem spacerowałyśmy po Rynku. Zafundowałam sobie magiczny dzień pełen niespodzianek. Na Floriańskiej
wpadłam na koleżankę z czasów studiów, a potem, przed Bramą Floriańską,
spotkałam jeszcze jedną. Aż trudno uwierzyć, że od tak dawna mieszkam w Zamościu.